Odbrązowiony Marley

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Bob Marley – legenda reggae i ikona ruchu rasta. Postać, którą popkultura utrwaliła jako faceta w dredach z nieodzownym skrętem. Film uznanego dokumentalisty Kevina Macdonalda (Ostatni Król Szkocji, Dzień z życia, One Day in September) to portret człowieka o wielu twarzach, który na pewno nieco odbrązawia Marleya i rzuca szersze spojrzenie na jego twórczość, Jamajkę i ruch rastafariański.

Film rozpoczyna się w górskiej wiosce Saint Ann, gdzie urodził się król reggae. Słuchamy opowieści jego pierwszej nauczycielki, członków rodziny i przyjaciół. Następnie reżyser prowadzi nas za rękę przez całe życie Boba, zupełnie jakbyśmy brali udział w wycieczce z przewodnikiem. Jest legendarne Trenchtown, życie na Jamajce, epizody w USA i w Europie, a także leczenie w bawarskiej klinice. Wszystko to okraszone rozmowami ze starymi rastafarianami, przyjaciółmi, współpracownikami i w końcu muzykami z The Wailers (zespołu, który występował razem z Marleyem). Nie brakuje też oczywiście archiwalnych materiałów i muzyki, całej góry przebojów artysty, często z bardzo starych, lekko zapomnianych koncertów.

Macdonald wykonał olbrzymią pracę w gromadzeniu faktów i rejestrowaniu rozmów z przedstawicielami różnych jamajskich środowisk. Przedstawia bowiem nie tylko postać samego Marleya, ale w dużej mierze opisuje otoczenie, które ukształtowało jego twórczość. Widzimy więc narodziny ruchu rastafariańskiego, w który stopniowo wsiąkał Marley i szaleństwo wywołane przybyciem cesarza Haile Selassie do Kingston. Poznajemy konteksty polityczne i społeczne, co w sumie daje pełniejszy obraz życia Boba. Chwała reżyserowi za to, że nie utrwala wizerunku wiecznie ujaranego Marleya z jointem w ustach. Naturalnie wątek marihuany pojawia się w filmie kilkakrotnie, ale zdecydowanie nie jest wiodący, czy nawet istotny. Nie znaczy to jednak, że Macdonald buduje nam pomnikową postać. Z ekranu płynie bowiem obraz człowieka, który nie poświęcał tradycyjnie rozumianemu życiu rodzinnemu wielkiej uwagi. Liczne potomstwo z wielu związków nie mogło powiedzieć, że miało prawdziwego ojca. Jego nastawienie do związków z kobietami było, co tu dużo mówić dość indywidualne i w pełni podporządkowane regułom rastafarianizmu. Ciekawe jest też podejście Marleya do swojej twórczości. Z jednej strony wydawało się, że nie dba o dobra doczesne, a jedynie o pokój i miłość na ziemi (charytatywne koncerty, rezygnowanie z części honorariów). Z drugiej zaś, współpracownicy podkreślają jak skutecznie i konsekwentnie i budował swój muzyczny wizerunek i pozycję rynkową.

Przyznaję, że muzyka reggae to nie mój ulubiony klimat, a moja wiedza o Bobie Marleyu była do tej pory encyklopedyczna. Oglądając ten film można z pewnością poszerzyć horyzonty i poznać historię naprawdę intrygującego człowieka, którego życie ma do dzisiaj olbrzymi wpływ na sztukę i popkulturę. Po obejrzeniu Marleya trudno mi znaleźć innego artystę, który w takim stopniu zacierałby granice między ideologią, religią, a muzyką i porywał przy tym wielotysięczne tłumy. Polecam gorąco!

Tą i wiele innych recenzji znajdziesz na blogu Bez Popcornu
www.bezpopcornu.wordpress.com

Zwiastun:

Był wczoraj jeden jedyny seans tego filmu we Wrocławiu, ale nie zdążyłem. Mam nadzieję, że jeszcze go mimo wszystko w jakimś kinie puszczą.

Swoją drogą ciekawe czy dla nielaików ten film też będzie ciekawy. Bo ja bym w życiu nie powiedział, że Marley kojarzy mi się jako "wiecznie ujarany z jointem w ustach". A jak przedstawiono rolę Lee Scratch Perry'ego w rozwoju kariery Marleya?

Trochę dziwi mnie fakt, że Multikino bierze się za dystrybucję takiego filmu i robi to w dość niezrozumiały sposób, do tego "w tygodniu". Sala była dość gęsto zapełniona, więc może jeszcze wyemitują film.

Wiesz, odnoszę wrażenie, że dla przeciętnego człowieka Marley to postać z t-shirtów, na której przedstawiają jego podobiznę z jointem na tle barw narodowych Etiopii. To trochę tak, jak z Che Guevarą, którego postać jest moim zdaniem wybielona w powszechnej świadomości i nijak się ma do rzeczywistości.

Perry'ego przedstawiono jako istotną postać w karierze Marleya, jako wyjątkowo kreatywnego producenta, który pozwolił The Wailers wejść na nieznane przez nich dotąd obszary twórczości. W filmie umieszczono fragmenty sesji z jego udziałem, jak tańczył wokół konsolety i żył tą muzyką. W ogóle obok Bunny'ego to chyba najbarwniejsza postać występująca w tym filmie, chociaż nie zajmuje jakiegoś znaczącego miejsca w całej historii. Swoją drogą facet nosi dziś różową brodę i zdecydowanie stworzył wokół siebie swój własny świat ;).

Lee Scratch Perry to niekwestionowana gwiazda dubu, byłem kiedyś nawet na jego koncercie, bodajże w Proximie. Wydawało mi się natomiast, że były pewne kontrowersje związane z jego rolą producencką, nie wiem czy nie przejął bezprawnie jakichś nagrań Marleya, ale może mi się coś pokręciło.

Możliwe, możliwe. W jakimś tekście dotyczącym filmu czytałem, że wcześniej stworzenie go w takiej formie nie byłoby możliwe z uwagi na zawirowania wokół praw autorskich do muzyki Marleya. Ale ja fanem nie jestem, więc nie orientuję się dokładnie w czym rzecz :).

Dodaj komentarz